czwartek, 3 marca 2011

Sztuka przetrwania w Pekinie

Mając tygodniowo 400kuai(juanów)na przeżycie nie jest trudno, nawet stołując się codziennie w całkiem niezłych restauracjach, schody zaczynają się gdy nie interesuje nas tylko przeżycie ale zakupy! Oczywiście chodzi mi o te bardziej interesujące czyli buty, ubrania, torebki (ale o tych kiedy indziej). Razem z moją współlokatorką Viką postanowiłyśmy maksymalnie zminimalizować wydatki na jedzeni, jednocześnie jedząc w miarę smaczne rzeczy.


Jako, że nasza kuchnia nie specjalnie nadaje się aby cokolwiek w niej gotować, rozpoczęłyśmy poszukiwania dobrej i taniej knajpki w pobliżu naszego mieszkania. Poradzono mi kiedyś, aby szukając restauracji kierować się węchem i ilością osób spożywających w tym miejscu. O ile z tym drugim nie ma problemu, z pierwszym jest gorzej bo nie zawsze idąc ulicą wiadomo skąd pochodzi zapach, potencjalnych miejsc jego źródła jest z byt wiele, a niektóry zbyt mało widoczne aby sprawdzać wszystkie. Do tej pory udało nam się przetestować jedynie kilka miejsc, niestety z mały powodzeniem. Pomijając trudności w komunikacji z pracującym tam personelem – nikt nie mówił po angielsku ani słowa, trudnością z odczytaniem menu – wszystko zapisane w chińskich znakach udało nam się zamówić całkiem niezłe pierożki podane na makaronie zalanym bulionem (jedynie pierożki były niezłe resztą zbyt tłusta i raczej bez smaku) w dodatku za bardzo przyzwoitą cenę 8 kuai czyli nieco ponad 3zł. Dodam, że porcje były na tyle ogromne, że zjadłyśmy po ok. 1/5 tego co dostałyśmy. Kolejnego dnia w tej samej restauracji miałyśmy nieco mniej szczęścia, choć udało nam się wytłumaczyć, częściowo po chińsku, częściowo z pomocą jakiegoś klienta, że chcemy kurczaka z warzywami, otrzymałyśmy nie do końca to czego się spodziewałyśmy. Kawałki kurczaka wprawdzie były jednak warzywa okazały się liśćmi czegoś, co nie do końca potrafię określić… Porcje były z resztą bardzo małe i kosztowała nas po 10kuai. Kolejna restauracja i kolejne rozczarowanie. To co otrzymałam za kilkanaście kuai i na zdjęciu wyglądało smakowicie, okazało się ryżem z sosem sojowym i czymś mięso podobnym. Kelnerka twierdziła, że to wołowina, ja jednak wolę nie wiedzieć jaka to część wołu była….


Dzisiejszy dzień tchnął w nas nową nadzieję. Robiąc zakupy w pobliskim markecie odkryłyśmy stoisko z chińskimi przekąskami, gdzie za kwotę 5 kuai nabyłyśmy ogromną porcję pysznego smażonego makaronu z warzywami, na tyle dużą, że spokojnie obie najadłyśmy się jedną. Poniższe zdjęcie przedstawia połowę porcji.


Zanim przyjechałam do Chin naczytałam się o trudnościach w znalezieniu odpowiedników naszego jedzenia. O tym jak inny od naszego jest chiński chleb a ten o zbliżonym smaku okropnie drogi. Owszem jest on inny, słodszy w smaku przypominającym chałkę, jednak w połączeniu z dżemem owocowym, który udało mi się znaleźć i kawą smakuje wyśmienicie i jest idealny na śniadanie. Dla miłośników sushi mających bardzo ograniczony budżet znalazłyśmy dziś rozwiązanie w postaci paczuszki z pozostałości po robieniu tego japońskiego przysmaku. Paczuszka jest nie za duża na zdjęciu leży obok telefonu dla lepszego zobrazowania jej rozmiaru i kosztuje ok. 3 kuai.

*swoją drogą zakupy w Chinach przypominają rosyjską ruletkę, nawet jak mniej więcej wiesz co kupujesz, nigdy do końca nie wiesz jak będzie to smakować, dla wybierających się do Kraju Środka doradzam nie kupować chińskich parówek....






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Po skomentowaniu, podpisz się!